W dniu kiedy razem z moim mężem Danem, zaczęliśmy opiekować się naszymi starzejącymi się już rodzicami, odnieśliśmy wrażenie, że zsuwamy się w przepaść. Nie wiedzieliśmy, że w procesie opiekowania się tymi szczególnymi osobami, najtrudniejszym zadaniem okaże się nasze pozwolenie, żeby Bóg formował nasze serca i, aby w tym szczególnym czasie pokazywał nam Jego nowe, wspaniałe oblicza.
Sąsiedzi prawdopodobnie nie wiedzieli co myśleć, gdy pewnego zimowego dnia spoglądali na mnie ze swoich okien. Stałam na podjeździe do garażu z łopatą w rękach, uderzając szaleńczo i ze złością w kawałek lodu, który uformował się w kącie pod rynną. Z każdym uderzeniem wypowiadałam modlitwy w rodzaju: „Już nie mogę!”. „Nie możesz oczekiwać, że to zrobię!”. „Nie mam już do tego siły!”. Jako opiekunka mająca na głowie całą listę obowiązków, musiałam teraz rozprawić się z tym lodem. Miałam już wszystkiego dosyć.